- Nie mogę jechać na...yyy...tym
- wymamrotałam niepewnie, kiedy to zobaczyłam Jadźkę siedzącą na okazałym, seledynowym
motorze i podającą mi kask, nie byle jaki, bo z namalowanymi żółto-zielonymi
płomieniami - mam dziś na sobie spódnicę ołówkową - dodałam przepraszająco,
jednocześnie wskazując na tę obcisłą część mojej garderoby winną zniweczenia
(mam nadzieję!) nikczemnego planu.
Skrzętnie zanotowałam w pamięci,
aby zawsze ubierać spódniczki, kiedy to przyjdzie mi ponownie spotkać się z
moją teściową. You never know, co ona
tam może wymyślić. Jedno jest pewne, za żadne skarby świata nie wsiądę na ten
złom! No way!!! I nikt nie jest w
stanie mnie do tego przekonać! Nawet Robaczek! A już na pewno nie Jadzia!
No chyba...no może...no
przypuszczalnie, że..., że za okrąglutki milionik! Ha! Wówczas jestem w stanie
przejechać się na nim nawet NAGUSIEŃKA i to pod sam budynek gimnazjum, w którym
pracuje! A co!
- Echh... - westchnęła moja teściowa,
zakłócając mój myślotok - zaraz ci pomogę - i w trzy sekundy znalazła się koło
mnie. Jednym, zgrabnym ruchem, energicznie pociągnęła dłońmi moją kieckę zaczynając
od dołu a kończąc gdzieś w połowie, przerywając ją precyzyjnie wzdłuż tworząc
nic innego jak... rozporek - teraz możesz jechać - dodała bezsprzecznie dumna
ze swojego dzieła.
- Jak mogł...!!!
- Dobra, dobra, tylko mi tu nie
pień piany! Wsiadaj na to cacko i jedziemy. Przed nami szmat drogi.
- Ale ja nig...!!!
- Ależ pojedziesz! To arcydzieło
to Kawasaki Ninja ZX - 10R, 200 koni mechanicznych! Wiesz ilu ludzi sprzedałoby
się tylko za to, by móc się nim przejechać? Powinnaś być zajarana jak ksiądz
nowym ministrantem!
- Ale mnie to nie obch...!!!
- Obchodzi, obchodzi, a raczej
będzie obchodziło, bo jedziemy do Warszawy. Poznasz moich chłopców!
- Chłopców??? - moja jeszcze nieposkromiona
złość powoli przeistaczała się w ciekawość - nie wiedziałam, że masz inne
dzieci, Robaczek nic mi o tym nie wspominał - dodałam zakłopotana, jeszcze z
wypiekami na twarzy od świeżej wściekłości.
- Bo Rob...ert nic nie wie, hehe...
- jak widać moja pieszczotliwa ksywka nie przeszła jej przez gardło. - Wsiadaj!
- wycedziła wartko głosem nietolerującym sprzeciwu.
Przyznam szczerze, byłam
zakłopotana w najwyższym stopniu. W głowie kołatały mi się dziwaczne myśli.
Pomieszanie z poplątaniem dosłownie i w przenośni. Jak ona mogła tak
potraktować moją spódniczkę z Zary za 199.99? Bardzo trafiony prezent od Robaczka!
Pamiętam to jak dziś, kiedy to marzyłam o niej GŁOŚNO (ma się rozumieć!) w
centrum handlowym, z nadzieją, że może mój luby (stojący obok mnie) moje
marzenia usłyszy. I usłyszał, i wysłuchał, to znaczy spełnił. I to od razu! Ha!
Skrzętnie zanotowałam w pamięci
kolejne dwie rzeczy. Pierwsza: to ta, aby NIGDY nie ubierać ponownie
spódniczki, kiedy to kolejny raz przyjdzie mi spotkać się z moją teściową. You never know, co ona tam może znowu
wymyślić. Druga: to czym prędzej, najlepiej zaraz po powrocie, poinformować
Robaczka o rodzeństwie. Pewnie złapie się chłopak za głowę i rozdziawi gębę.
Ale pewnie też będzie bardzo kontent. Jego ekscytacja i rozgorączkowanie
zapewne sięgną Olimpu. Używając jadziowego
języka: będzie się jarał jak Ronaldo
żelem. Doprawdy, mam nieodparte wrażenie, że ta kobieta jest niczym
monstrualny huragan, który sieje spustoszenie fizycznie i psychicznie
gdziekolwiek się nie znajdzie. Ona jest, mówiąc bardzo delikatnie,
ekscentryczna. Natomiast mówiąc normalnie i do rzeczy: sfiksowana,
nieobliczalna, a nader wszystko najwyraźniej opętana. No i stuprocentowo ma
ADHD. No i możliwe, że ma jakieś zaburzenia osobowości, zapewne cechują ją
osobowość paranoiczna, a może i schizoidalna, a już na pewno dyssocjalna i przypuszczalnie
oprócz tego... yyy... spokojnie, z czasem COŚ na pewno jeszcze na nią znajdę.
Naprawdę nie pojmuję jak można
przed własnym dzieckiem zataić taką rewelację? Ta myśl zakłóciła mój spokój,
porządek i równowagę. Ta myśl... oraz cała masa jakichś obleśnych zwłok drobnego
robactwa przyklejonych do szybki mojego kasku... Zatopiona we własnych myślach,
dopiero teraz zorientowałam się, iż nie dość, że wsiadłam na ten piekielny (ale
też wdechowy!) motor, to jeszcze pędzimy autostradą A1 niczym włoskie Pendolino
(niepolskie - ma się rozumieć!) Matko Bossskaaa!!! Jezusie kochany!!! Panie
Boże i wszyscy święci!!! Ratunku!!! Błagam, NIE!!! Ja wcale nie chcę jechać tą
pyrkawką!!!
Chciałam postukać moją teściówkę po
ramieniu i grzecznie się umizgać: "Jadziu kochana, zatrzymaj się, łaskawie
cię proszę", jednak przy takiej prędkości nie byłam w stanie nawet odkleić
moich dłoni od jej torsu. Zatem, niczym koala torbacz, przyssałam się jeszcze
mocniej do jej pleców i ze strachu zaczęłam się modlić. W ciągu całej drogi z
Trójmiasta do Warszawy odmówiłam w duchu 13 całych różańców, co daje 650
zdrowasiek oraz 65 "Chwała Ojcu..." W przerwach między modlitwami,
klęłam na nią gorzej niż najbardziej wulgarny szewc, jednak w trosce o Wasze
dobre samopoczucie, oszczędzę Wam szczegółów...
No! No to dojechałyśmy! I to
całe!!! Dzięki Ci Matko Bossskaaa, Jezusie kochany, Panie Boże i wszyyyyyscy
pozostali! Ufff!!! Jadźka zatrzymała się gdzieś w centrum stolicy, a dokładniej
pod krwisto-czerwonym budynkiem o osobliwej nazwie "LEJDIZ - NAJT KLAB".
Gdy zsiadłam w końcu z Harakiri (tak przewrotnie matka mojego Robaczka nazwała
swojego seledynowego Ninja) poczułam przeszywający ból w moich dorodnych czterech
literach. Był na tyle silny, że nie pozostało mi nic innego jak chodzić z
szeroko rozstawionymi nogami, niczym gwiazda porno po całym dniu spędzonym w
pracy (czyli wyglądałam tak, jakby mnie przeleciał tabun ciemnoskórych facetów
z penisami wielkości maczugi.) Doprawdy nie wiem, co takiego porywającego co
poniektórzy widzą w jeździe na motorze. Dupa boli, wiatr dmucha jak jasna
cholera, scenerii Człowieku to ty nie popodziwiasz, bowiem widoczność
ograniczona - głównie z powodu zamkniętych z przerażenia oczu...i to uczucie,
jakby twoje życie miało już teraz dosięgnąć kresu. Dziwne...nawet bardzo
dziwne, bo w towarzystwie Jadzi, to nawet po zejściu z motoru miałam takie
swoiste poczucie, jakby śmierć czyhała na mnie tuż za rogiem.
O ile sie nie mylę, to trasa samochodem
z Gdyni do Warszawy zajmuje około pięciu godzin, czyż nie? Moja teściowa,
natomiast, wykonała ją na swoim Harakiri Ninja w niecałe godzinki dwie. Zatem
pytanie do tęgich umysłów, niczym matematyczna łamigłówka: z jaką prędkością
jechała Jadzia?
- Kaśka, wiesz co... - przerwała
nagle moje rozmyślania - z tego co mi opowiadał mój syn o Tobie, wywnioskowałam,
iż jesteś trochę sztywna. Dzisiaj, natomiast, gdy cię poznałam zrozumiałam, iż jesteś
drętwa jak najsuchszy dowcip. Dlatego, ruszam Ci na ratunek i chcę Cię choć krztynę
rozruszać - wypowiedziała to jednym tchem zacierając dłonie z zadowolenia, a
gdy skończyła uśmiechnęła się szeroko i łobuzersko.
Że niby co, przepraszam???
Sztywna??? JAAA???!!! Phi! Gdybym NIE była cenioną, lubianą i powszechnie
szanowaną nauczycielką, powiedziałabym, że Jadzia (a raczej francowata
Jagucha!) O-CI-PIA-ŁA, a tak powiem tylko taktownie, że musi być nieobliczalna
i absurdalna. JA, DRĘTWA??? Seriously?
A kto na panieńskim Moni ululał
sie do tego stopnia, że puścił pawia na DJ'a i większość jego sprzętu, co
zaowocowało tym, iż w całym klubie siadła muza?
Hmm? No JA!
A kto wziął udział w X-Factor z
piosenką Show must go on, i jego
wykon znalazł się na miejscu pierwszym listy: KOSMICI PROGRAMU - TOP 10?
Hmm? No JA!
A kto...yyy...a kto...yyy...zdaje
się, że to było by chyba na tyle moich szaleńczych wybryków w przeciągu tych
trzydziestu lat...
Ale to jeszcze nie koniec. O nie!!!
Żmijowata Jadwigo, z pocałowaniem ręki dowiodę Ci tego, jak kozacka potrafi być
twoja synowa...
C.D.N