Zanim zasmakowałam tej
przyjemności poznania mojej teściowej (taaa...), wyobrażałam ją sobie jako
kobietę niską, szczupłą, dystyngowaną, nienagannie ubraną (oczywiście!), z
ustami pomalowanymi wiśniową szminką, na nosie której spoczywały okulary o
kształcie idealnych migdałów, a długie jej włosy upięte w perfekcyjny kok (ma
się rozumieć!) Co do charakteru, byłam przekonana, że nie będzie wychodzić poza
szereg pozostałych teściowych, czyli widziałam oczami duszy kobitkę, najprościej
ujmując: wredną, chodzącą alfę i omegę, matkę syna idealnego, czepialską, a
nader wszystko matkę dobrej rady... Doszło nawet do tego, iż w wolnej chwili
ćwiczyłam asertywność, to znaczy riposty jakimi mogłabym smagać tę matkę
idealną:
-...nie mamo, nie będzie gromadki
dzieci tuż po ślubie, wszak chce być matką NIEpolką...
-...nie mamo, nasz pies nie
będzie nazywał się Reksio, tylko Browar, a kota nie nazwiemy Mruczek, tylko
Sznaps...
-...nie mamo, nie będę miała
firanek w domu, nie przeszkadza mi, że sąsiedzi przyglądają się jak uprawiam
seks z twoim synem...
Kiedy po raz pierwszy poznałam swoją
teściową (a było to dokładnie dwa lata, trzy miesiące i dni cztery po ślubie
moim i Robaczka) w głowie kołatała mi się jedna myśl, że mój dobry, czuły, wrażliwy,
o gołębim sercu, po prostu wspaniały mąż, bankowo, został adoptowany. On musiał
być adoptowany! Panie Boże, proszę... niech on będzie adoptowany...
Kiedy po raz pierwszy JĄ poznałam,
zrozumiałam, że przez ten długi okres mój wzorowy małżonek wcale celowo (jak mi
się wtenczas wydawało) nie odwlekał naszego spotkania, wymyślając coraz to
ciekawsze i bardziej absurdalne wymówki:
- ...no wiesz kochanie, zdaje się, że mama wyjechała
na kilkudniowy zlot motocyklistów do Starego Olesna...
- ...mama w tym tygodniu nie da
rady...intensywnie przygotowuje się do 65 Amatorskiej Ligii MMA...
- ...na ślub nie zdąży, pojechała
na szkolenie survivalowe Mocne Bieszczady...
- Zaraz, zaraz! Chwileczkę!
STOP!!! - krzyknęłam chyba o ton za głośno, bo Browar, nasz pudel, zaczął
wierzgać niczym młody rumak i nerwowo poszczekiwać - chcesz mi powiedzieć, że twoja
matka, Rambo w spódnicy (ma się rozumieć!), nie zjawi się na naszym ślubie, bo
wyjeżdża na jakąś tam pożal się Panie Boże szkołę przetrwania?
- Hmm...- widać, że kontemplował
moje słowa - w sumie nigdy nie widziałem mojej mamy w spódnicy...
Nie pozostało mi nic innego jak
zrobić to co robię najlepiej, czyli wywrócić oczami i prychnąć z
niezadowolenia. "... nigdy nie widziałem mojej mamy w spódnicy..." no
tak, przecież w tym momencie to było najistotniejsze, prawda?
Najgorsze w całej tej osobliwej
sytuacji, nie było wcale to, że moja przyszła teściowa nie pałała chęcią by
mnie poznać, tylko to, że mój oblubieniec traktował te okoliczności niczym
status quo. Ot nic się nie stało! Nie
będzie jej na naszym ślubie? Eeee, to nic kochanie, JA BĘDĘ! I po części
zdawało mi się, że do takich zdarzeń, z jego matką w roli głównej, był poniekąd
przyzwyczajony. Ta kobieta coraz bardziej mnie intrygowała. Naprawdę zaczynała
być surrealistyczna.
A więc stało się. Ten dzień
nadszedł. Ta dam!!! No! No to...
Kiedy po raz pierwszy poznałam
moją teściową (w końcu!), byłam przekonana, iż mam do czynienia... z teściem. Miałam
przed sobą babochłopa wzrostu około metr osiemdziesiąt, postury wręcz
monstrualnej, z mięśniami dwa (BA!) nawet trzy razy większymi niż posiada mój
Robaczek, włosy krótkie, ścięte na jeżyka, cera blada bez makijażu (wręcz
zdawała się krzyczeć do ciebie: make-up? co to jest make-up?), ubrana jakby to
powiedziała teściowa tradycyjna, czyli normalna: "nagannie", znaczy
się w luźne spodnie moro, czarne glany, i czarny t-shirt z białym nadrukiem "HAVE
A NICE DAY" oraz z dumnym i ostentacyjnym fuck'erem po środku (yyy???).
- Ty musisz być Kasia -
powiedziała wyciągając do mnie swoja silną dłoń - Jadzia jestem, więc mów mi po
prostu Jadzia - wzruszyła lekko ramionami.
JA-DZIA...Rany Bossskieee! A ja
myślałam, że Jadziek już nie ma, że wymarły śmiercią naturalną w jakimś
osiemnastym wieku, pewnie, wraz z innymi Babami Jagami, a tu patrz Człowieku,
przetrwała taka jedna do dwudziestego pierwszego. Silna Bestia! Ach!
- Bardzo mi miło - bąknęłam,
jednocześnie przyglądając się jej tatuażowi na nadgarstku, który deklarował:
"JARO MA DURZEGO". Musiała to zauważyć, gdyż zachichotała radośnie i
odrzekła:
- Eeee...to był tylko taki zakład
z moim byłym, no wiesz... - yyy... chyba jednak nie wiem, bo gdyby nawet
Robaczek posiadał penisa sięgającego wierzchołka Kilimandżaro, ja bym sobie
tego nie wytatuowała na przegubie, NEVER! - sęk w tym, że Jaro naprawdę miał
dużego - pochylając się dyskretnie, szepnęła mi do ucha głosem niebywale
niskim.
Czekałam, aż zacznie się śmiać
tym swoim gromkim śmiechem, potwierdzając, że był to tylko niewinny, sprośny
żarcik zdziwaczałej, starszej pani, Jadzia jednak odwróciła się na pięcie i
ruszyła w stronę parkingu, odsłaniając tylnią część swojego nietuzinkowego
t-shirtu, który to informował, że "NIE MAM 60 LAT, TYLKO 18 I 42 LATA
DOŚWIADCZENIA".
- Młody! Ty wracaj na chatę, a
Kaśka jedzie ze mną na małą przejażdżkę - krzyknęła do Robaczka nawet się nie
odwracając. Zaskoczyła nas oboje tą, nazwijmy to, "propozycją", wszak
mieliśmy inne plany. Wspólna kawka, może kolacja, jakieś spokojne miejsce, gdzie
moglibyśmy porozmawiać i poznać się bliżej, a także obejrzeć nasze wspaniałe
zdjęcia z wesela, na które to Jadźka się łaskawie nie zjawiła...ale dobrzeee...ten
temat zostawmy, niech odpoczywa, niech da się zapomnieć, bo ilekroć o tym
myślę, ciśnienie skacze mi do 180/110.
- Mamo, tylko proszę cię, nie wystrasz
jej! - krzyknął Robaczek do odchodzących pleców swojej rodzicielki - i błagam!
Nie wpędźcie się w żadne kłopoty! - dodał troskliwie.
Doprawdy, frapujące zjawisko.
Ciekawe, kto tu jest rodzicem, a kto dzieckiem? Hmm?
- Młody! Już robisz w gacie? Rany!
WY-LU-ZUJ chłopie! Wracaj na chatę, zrób nam coś do jedzenia, jak wrócimy na
pewno będziemy wilczo-głodne! - tym razem się odwróciła, dodała do tego
łobuzerski uśmiech i jednym okiem mrugnęła zaczepnie do swojego jedynaka.
Podeszłam do Robaczka, cmoknęłam
go w policzek i poszłam w ślad za moją teściową Jadźką.
- Kochanie! Pamiętaj, że nie
musisz się na nic godzić! Jeżeli nie masz ochoty na buggykiting, albo MotoCross
to po prostu tego nie rób, ok? - krzyknął z nieudawaną nutą niepokoju w głosie.
- Hehe..dobre. Jasne, jasne.
Spoko, o mnie się nie martw - pomachałam mojej lepszej połowie i zniknęłam
pośród zgiełku samochodów na parkingu.
Miałam nieprzyjemne uczucie w
podbrzuszu. Dręczyły mnie pytania, na które nie znałam odpowiedzi: dokąd mnie
zabiera? Co będziemy robić? Czy będziemy miały o czym rozmawiać? Czy pojawi sie
TA niezręczna cisza, która zabija naturalność relacji międzyludzkiej? Czy mnie
polubi? A może Robaczek ma powody, by się o mnie martwić?
Wiedziałam, że teściowa to taki
gratisik do małżeństwa, z którym w sumie nie wiadomo co począć, jak się z tym
obchodzić, gdzie to umieścić, albo raczej gdzie schować, aby nie przeszkadzało.
Jeśli chodzi o mnie to ja za taki gratisik podziękuję. To znaczy, nie dziękuję.
Nie chcę, nie potrzebuję!
Wiedziałam, że pierwsze spotkanie
z teściową do najłatwiejszych może nie należeć, ale takiego scenariusza
wydarzeń się nie spodziewałam...
C.D.N...
Heh świetnie się to czyta, aż jestem ciekawa co było dalej ;-)
OdpowiedzUsuńBędzie goo-rrrąąą-cooo;-P
OdpowiedzUsuńSuper!!!! Czekam na (w)ciąg dalszy, bo wciąąąga jak czarna dziura:)
OdpowiedzUsuńŚwietne :)
OdpowiedzUsuńOpis "tradycyjnej" teściowej to wypisz, wymaluj Mama mojego Taty :D
Za to Jadźka wymiata na całej linii :)
Trochę błędów stylistycznych, ale historia wciąga niesamowicie :)
Hej Gin! W wolnej chwili i jeśli masz ochotę, oczywiście, będę wdzięczna za wskazanie chociaż kilku błędów stylistycznych. Popoprawiam;-) Z góry wieeeelkie dzięki;-)
Usuńtego właśnie szukałam dla mnie to cos nowego oby tak dalej!!
OdpowiedzUsuń