wtorek, 1 grudnia 2015

SPAGHETTI BOLOGNESE FIT - ulala...



Zacznę od prywaty;-)
Odkąd poznałam mojego M tj od 6.01.2009 roku przytyłam ok 25 kg;-(
Seriously!!!
I wcale nie dlatego, że mam za sobą już 2 ciąże, O NIE moi drodzy!
I wcale nie dlatego, że jestem typem kanapowca. O NIE moi drodzy!
Tylko i wyłącznie mój M jest winny! A jak!;-)
Zaczęło się od tego, że zaczęłam gotować i piec dla Niego, w imię starego, ale ciągle jarego przysłowia: "przez żołądek do serca". Sprawdza się - trust me;-)
Wszystko, by zadowolić jego wybredne kaszubskie podniebienie. Taki to ma szczęście, że znalazł taką frajerkę jak JA!;-) Z kolei taka frajerka jak ja szczęścia już tyle nie miała...hehe;-)
Zatem miłość do gotowania zrodziła się z miłości do M. Teraz kiedy jest mnie 25 kg więcej, czas na zmianę nawyków żywieniowych i myślę sobie, że meeeega wyzwaniem jest gotowanie i pieczenie FIT, które będzie pyyyyyyyyyszne i zadowoli kaszubskiego "francuskiego pieska"! ;-D
Przepis na SPAGHETTI BOLOGNESE FIT - ulala... pisząc mało skromnie jest SUPER, i to SUPER do tego stopnia, że mój M woli tę wersję od tej tradycyjnej z mięsa wieprzowego. Zatem GO FOR IT PEOPLE! Jedzmy i chudnijmy!;-)

Będziecie potrzebować:

500g mielonego mięsa z indyka (ja swoje kupuję w Biedronce)
700g passaty pomidorowej (również made by Biedronka;-)
dużą cebulę
1 marchewkę
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka oleju rzepakowego
sól, pieprz
oregano, bazylia
słodka i ostra papryka


Cebule kroimy w większą kosteczkę i szklimy na łyżeczce oleju. Dodajemy czosnek przeciśnięty przez praskę i chwilunię smażymy dalej. Dodajemy mięso mielone i drewnianą łyżką energicznie rozdrabniamy na mniejsze kawałeczki (najtrudniejsza część w wykonaniu tego dania;-) dodajemy sól, pieprz i papryki no i smażymy dalej;-)



W między czasie, w garnku gotujemy passatę pomidorową ze startą na małych oczkach marchewką, Dodajemy do gotującej się passaty zawartość patelni. Doprawiamy solą, pieprzem, oregano i bazylią. Gotujemy od 15-20 min i VOILA! Proste prawda?



Podajemy z makaronem spaghetti - u mnie zawsze Lubella: Pełne Ziarno.

Smacznego Wam życzę i do następnego;-)


czwartek, 26 listopada 2015

Gulasz WARZYWNO - DROBIOWY na uwolnienie głowy od polityki;-)

Wybory...wybory... i po wyborach! Nowy rząd zaprzysiężony i już tyyyyyyyyle się wydarzyło od tego momentu, że JA PITOLEEEE kuwa Gabryska! - jakby to powiedziała poczciwa Mariolka z Kabaretu Paranienormalni;-) A żeby być z wszystkim na bieżąco i wyrobić sobie własne zdanie (czyli to obiektywne i jedyne właściwe, ma się rozumieć!;-) to trzeba czytać i czytać i oglądać i znowu czytać i czytać i dyskutować i na końcu rozmyślać, analizować, trawić. Potwornie to czasochłonne i męczące. No nie?!! Jak już myślisz, że masz racje, to za chwilę okazuje się, że jej nie masz, potem dowiadujesz się więcej i jednak się okazuje, że masz rację, ale tamci też ja mają, no i znowu dowiadujesz się więcej i okazuje się, że NIKT nie ma racji a polityka to jedno wielkie gówno i nic tylko smród i smród...
Echhhh....szkoda nawet marudzić;-) mój kochany M skomentował ostatnio,że ze mną to tylko o polityce można rozmawiać ostatnimi czasy;-) zatem muszę z sobą coś zrobić, bo znajdzie sobie inną frajerkę i wtenczas to dopiero będzie JA PITOLEEEE kuwa Gabryska!;-)

Zatem wracam do gotowania, robienia zdjęć, pisania - czyli do blogowania. 
OH YEEEEEAAAHHHH;-)

Podam Wam dziś prosty przepis na lekko pikantny gulasz warzywno-drobiowy, który to zrobiłam dziś na obiad. Pychotka! A prosty, bo w prostocie siła! Jakież życie byłoby prostsze, gdyby wszystko było proste;-D Weźcie takie podatki na przykład... hehe dobra, już koniec, słowo, nie zaczynam;-)

No dobrzeeeeee, to proszzzzzze - przepisik na duży gar gulaszu:

podwójna pierś z kurczaka
2 duże cebule
2 ząbki czosnku
2 papryki (mogą być kolorowe)
2 puszki pomidorów krojonych
1 cukinia
przyprawa do gulaszu (u mnie Kamis - ważne, by była bez chemicznych dodatków)
olej rzepakowy
sól, pieprz

No, to filozofii wielkiej tu nie ma. Czyli kroimy pierś z kurczaka w kosteczkę i marynujemy w przyprawie do gulaszu z odrobiną oleju. Cebulę kroimy w pół-piórka, paprykę i cukinię na średnią kosteczkę, 
Cebulę zrumieniamy na łyżeczce oleju, dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek. Podsmażamy chwilunię. Dodajemy zamarynowane mięsko i podsmażamy chwilunię, następnie dodajemy paprykę i ponownie podsmażamy chwilunię, następnie cukinia i znowu chwilunia. Na koniec pomidory z puszki i 2 łyżki (bądź wedle uznania) przyprawy do gulaszu, sól i pieprz no i gotowanko przez 25 min;-) i VOILA!!!



U nas M je ów gulasz z makaronem, a ja z kaszą jęczmienną perłową. Pyyyyyychhhhaaaa! Nie wierzysz? To się przekonaj i daj znać czy smakowało;-P

No to śmigam się odmóżdżyć, poczytam jakąś książkę...thriller polityczny. A co!!!;-)

środa, 21 stycznia 2015

PIERWSZORZĘDNE FASZEROWANE ZIEMNIACZKI - IMPREZOWY HIT!!!




Te przepyszne faszerowane ziemniaczki goszczą u nas na każdej imprezie, czyli przynajmniej kilka razy w miesiącu;-) Na jednej uroczystości ich zabrakło (pewnie z jakiegoś błahego powodu, bo już go nie pamiętam), no i zaczęło się: A gdzie ziemniaczki? Nie ma ziemniaczków? Ale jak to nie ma ziemniaczków? My chcemy ziemniaczki! FOCH!!!;-) Nie ma nic gorszego od niezadowolonego gościa na imprezie, więc ziemniaczki muszą być i BASTA!!! 
No kochani! Tak szczerze, to jak zrobicie te rarytasowe ziemniaczki, Wasi goście Was PO-KO-CHA-JĄ!!! Słowo!;-) Do tego najlepszy jaki jadłam sos czosnkowy i tak po prostu we własnym domku można posmakować nieba. Achhh...
Koniecznie trzeba ich zrobić całą piekarnikową blachę, bo dam stówkę a nawet dwie;-P, że ze stołu znikną wszystkie i to jako pierwsze. Ha! A jak!

Do wybornych, smakowitych, po prostu przepysznych faszerowanych ziemniaczków będziecie potrzebować:

ok 15 ziemniaków średniej i najlepiej tej samej wielkości
200 g boczku wędzonego (wegetarianie niech pominą ten składnik)
2 duże cebule
200 g pieczarek
2 ząbki czosnku
1 łyżka masła kalrowanego
pietruszka w sezonie świeża, zimą mrożona;-)
sól, pieprz
ulubiony ser żółty do posypania

Na GENIALNY sos czosnkowo - ziołowy:

3 łyżki jogurtu naturalnego (może być grecki)
3 łyżki majonezu
3 ząbki czosnku
po szczypcie czosnku granulowanego, zioła prowansalskie i opcjonalnie: tymianek, oregano, bazylia, majeranek, suszony koperek i pietruszka (ja zawsze dodaje wszystko i nie żałuję;-)

1. Ziemniaki obieramy, przekrawamy na pół (ale wzdłuż) i gotujemy (od zagotowania wody:-P) na małym ogniu w osolonej wodzie ok 10 min. Ziemniaki nie mogą być super miękkie, bo przy drążeniu nam się rozpadną. Gotowe, odcedzamy  w sicie i wtenczas zabieramy się za farsz.

2. Cebulę kroimy na pół i jeszcze raz na pół, następnie w piórka. Boczek na cieniutkie paseczki, pieczarki w kosteczkę i wraz z solą pieprzem i odrobinką masła obgotowujemy je w osobnym garnuszku, do momentu odparowania wody.

3. Lekko przestudzone połówki ziemniaków układamy na blaszce, wydrążamy je odrobinkę łyżeczką do herbaty. To co wydrążymy odkładamy do miseczki i ugniatamy widelcem.

4. Cebulę i boczek podsmażamy na maśle, czosnek przeciśnięty przez praskę, ugniecione ziemniaczki (tzn to co z nich wydrążyliśmy), następnie odparowane pieczarki, wszystko przyprawiamy solą i pieprzem, mieszamy i na koniec dodajemy drobno pokrojoną pietruszkę.

Ten zapach unoszący się w kuchni.... Achhhhh.....

Przestudzony farsz nakładamy małą łyżeczką na lekko wydrążone ziemniaki, zapiekamy 20 min w 200 C, po tym czasie wyciągamy blaszkę z piekarnika i na każdym niebiańskim ziemniaczku kładziemy na wierzch mały plasterek ulubionego sera żółtego, ponownie zapiekamy, tym razem do momentu, aż ser się rozpuści.

Voila!!! Magiczne ziemniaczki gotowe! Podajemy z polanym sosem czosnkowo - ziołowym. Ja zawsze podaje ziemniaczki na dużym talerzu, a na środku sosik, by każdy kto ma na nie ochotę (a mają wszyscy), mógł sobie polać sosikiem ile zechce;-)

Achhhh... nie wiem jak Wy, ale ja zgłodniałam!
Idę szamać! CIAO!


poniedziałek, 19 stycznia 2015

BIG COME BACK!!!!

Kochani! 
Jak człowiek się hajta bądź chajta (która forma poprawna...yyyy???) to może się tak zdarzyć, że mąż potem zrobi BACH! i zapłodni żonę, no i potem taka żona (BIDULKA jedna!) w pierwszym trymestrze ciąży na jedzenie patrzeć nie może... zapach (wtenczas, raczej jego smród) przyprawia ją o mdłości... lodówki to przy niej otwierać nie wolno, gdyż węch ma lepszy od psa myśliwskiego... mizernieje, chudnie, bo pod sercem zagnieżdża się Cudowny Mały Pasożyt;-) A mąż? A mąż żywi się wtenczas kebabami od Turka, bądź pizzą pseudo włoską (na początku nie ukrywa z tegoż powodu radości, potem jednak zaczyna przebąkiwać, iż marzą mu się zraziki drobiowe i ziemniaczki...no nawet to, że suróweczką nie pogardzi...)
Kochani! A no taka żona i taki mąż maja już ten etap za sobą!!!!Juuupiii!!! Znów mogę gotować i to bez odruchów wymiotnych, więc jest git!!! Apetyt wraca, więc jest podwójny git!!! No i jesteśmy prze-szczęśliwi z zaistniałej sytuacji, więc jest git x 1000!!! Czekamy na naszą drugą córeczkę;-) 
Zatem ogłaszam wszem i wobec BIG COME BACK!!! Restauracyjka Literacka znów zaserwuje coś pysznego, zarówno dla żołądka jak i umysłu. Już pracuję nad ostatnią częścią "Teściowej", no i już jutro zaserwuję Wam przepis na meeeegaaa, suuupeeer, pyyyyszzzneeee faszerowane ziemniaczki, to taki mój hit imprezowy;-)

No to tyle tłumaczeń...dzięki, że byliście cierpliwi, no i dzięki, że byliście niecierpliwi;-) Otrzymałam całkiem sporo esemesów i wiadomości od Was (z czego baaardzo się cieszę), iż mam (delikatnie pisząc) ruszyć moje wielkie cztery litery i zabrać się z powrotem do pichcenia i pisania;-) Zatem kochani ruszam!!! No!!! No to do jutra!;-)

środa, 29 października 2014

TEŚCIOWA cz. II

- Nie mogę jechać na...yyy...tym - wymamrotałam niepewnie, kiedy to zobaczyłam Jadźkę siedzącą na okazałym, seledynowym motorze i podającą mi kask, nie byle jaki, bo z namalowanymi żółto-zielonymi płomieniami - mam dziś na sobie spódnicę ołówkową - dodałam przepraszająco, jednocześnie wskazując na tę obcisłą część mojej garderoby winną zniweczenia (mam nadzieję!) nikczemnego planu.
Skrzętnie zanotowałam w pamięci, aby zawsze ubierać spódniczki, kiedy to przyjdzie mi ponownie spotkać się z moją teściową. You never know, co ona tam może wymyślić. Jedno jest pewne, za żadne skarby świata nie wsiądę na ten złom! No way!!! I nikt nie jest w stanie mnie do tego przekonać! Nawet Robaczek! A już na pewno nie Jadzia!
No chyba...no może...no przypuszczalnie, że..., że za okrąglutki milionik! Ha! Wówczas jestem w stanie przejechać się na nim nawet NAGUSIEŃKA i to pod sam budynek gimnazjum, w którym pracuje! A co!
- Echh... - westchnęła moja teściowa, zakłócając mój myślotok - zaraz ci pomogę - i w trzy sekundy znalazła się koło mnie. Jednym, zgrabnym ruchem, energicznie pociągnęła dłońmi moją kieckę zaczynając od dołu a kończąc gdzieś w połowie, przerywając ją precyzyjnie wzdłuż tworząc nic innego jak... rozporek - teraz możesz jechać - dodała bezsprzecznie dumna ze swojego dzieła. 
- Jak mogł...!!!
- Dobra, dobra, tylko mi tu nie pień piany! Wsiadaj na to cacko i jedziemy. Przed nami szmat drogi.
- Ale ja nig...!!!
- Ależ pojedziesz! To arcydzieło to Kawasaki Ninja ZX - 10R, 200 koni mechanicznych! Wiesz ilu ludzi sprzedałoby się tylko za to, by móc się nim przejechać? Powinnaś być zajarana jak ksiądz nowym ministrantem!
- Ale mnie to nie obch...!!!
- Obchodzi, obchodzi, a raczej będzie obchodziło, bo jedziemy do Warszawy. Poznasz moich chłopców!
- Chłopców??? - moja jeszcze nieposkromiona złość powoli przeistaczała się w ciekawość - nie wiedziałam, że masz inne dzieci, Robaczek nic mi o tym nie wspominał - dodałam zakłopotana, jeszcze z wypiekami na twarzy od świeżej wściekłości.
- Bo Rob...ert nic nie wie, hehe... - jak widać moja pieszczotliwa ksywka nie przeszła jej przez gardło. - Wsiadaj! - wycedziła wartko głosem nietolerującym sprzeciwu.
Przyznam szczerze, byłam zakłopotana w najwyższym stopniu. W głowie kołatały mi się dziwaczne myśli. Pomieszanie z poplątaniem dosłownie i w przenośni. Jak ona mogła tak potraktować moją spódniczkę z Zary za 199.99? Bardzo trafiony prezent od Robaczka! Pamiętam to jak dziś, kiedy to marzyłam o niej GŁOŚNO (ma się rozumieć!) w centrum handlowym, z nadzieją, że może mój luby (stojący obok mnie) moje marzenia usłyszy. I usłyszał, i wysłuchał, to znaczy spełnił. I to od razu! Ha!
Skrzętnie zanotowałam w pamięci kolejne dwie rzeczy. Pierwsza: to ta, aby NIGDY nie ubierać ponownie spódniczki, kiedy to kolejny raz przyjdzie mi spotkać się z moją teściową. You never know, co ona tam może znowu wymyślić. Druga: to czym prędzej, najlepiej zaraz po powrocie, poinformować Robaczka o rodzeństwie. Pewnie złapie się chłopak za głowę i rozdziawi gębę. Ale pewnie też będzie bardzo kontent. Jego ekscytacja i rozgorączkowanie zapewne sięgną Olimpu. Używając jadziowego języka: będzie się jarał jak Ronaldo żelem. Doprawdy, mam nieodparte wrażenie, że ta kobieta jest niczym monstrualny huragan, który sieje spustoszenie fizycznie i psychicznie gdziekolwiek się nie znajdzie. Ona jest, mówiąc bardzo delikatnie, ekscentryczna. Natomiast mówiąc normalnie i do rzeczy: sfiksowana, nieobliczalna, a nader wszystko najwyraźniej opętana. No i stuprocentowo ma ADHD. No i możliwe, że ma jakieś zaburzenia osobowości, zapewne cechują ją osobowość paranoiczna, a może i schizoidalna, a już na pewno dyssocjalna i przypuszczalnie oprócz tego... yyy... spokojnie, z czasem COŚ na pewno jeszcze na nią znajdę.
Naprawdę nie pojmuję jak można przed własnym dzieckiem zataić taką rewelację? Ta myśl zakłóciła mój spokój, porządek i równowagę. Ta myśl... oraz cała masa jakichś obleśnych zwłok drobnego robactwa przyklejonych do szybki mojego kasku... Zatopiona we własnych myślach, dopiero teraz zorientowałam się, iż nie dość, że wsiadłam na ten piekielny (ale też wdechowy!) motor, to jeszcze pędzimy autostradą A1 niczym włoskie Pendolino (niepolskie - ma się rozumieć!) Matko Bossskaaa!!! Jezusie kochany!!! Panie Boże i wszyscy święci!!! Ratunku!!! Błagam, NIE!!! Ja wcale nie chcę jechać tą pyrkawką!!!
Chciałam postukać moją teściówkę po ramieniu i grzecznie się umizgać: "Jadziu kochana, zatrzymaj się, łaskawie cię proszę", jednak przy takiej prędkości nie byłam w stanie nawet odkleić moich dłoni od jej torsu. Zatem, niczym koala torbacz, przyssałam się jeszcze mocniej do jej pleców i ze strachu zaczęłam się modlić. W ciągu całej drogi z Trójmiasta do Warszawy odmówiłam w duchu 13 całych różańców, co daje 650 zdrowasiek oraz 65 "Chwała Ojcu..." W przerwach między modlitwami, klęłam na nią gorzej niż najbardziej wulgarny szewc, jednak w trosce o Wasze dobre samopoczucie, oszczędzę Wam szczegółów...
No! No to dojechałyśmy! I to całe!!! Dzięki Ci Matko Bossskaaa, Jezusie kochany, Panie Boże i wszyyyyyscy pozostali! Ufff!!! Jadźka zatrzymała się gdzieś w centrum stolicy, a dokładniej pod krwisto-czerwonym budynkiem o osobliwej nazwie "LEJDIZ - NAJT KLAB". Gdy zsiadłam w końcu z Harakiri (tak przewrotnie matka mojego Robaczka nazwała swojego seledynowego Ninja) poczułam przeszywający ból w moich dorodnych czterech literach. Był na tyle silny, że nie pozostało mi nic innego jak chodzić z szeroko rozstawionymi nogami, niczym gwiazda porno po całym dniu spędzonym w pracy (czyli wyglądałam tak, jakby mnie przeleciał tabun ciemnoskórych facetów z penisami wielkości maczugi.) Doprawdy nie wiem, co takiego porywającego co poniektórzy widzą w jeździe na motorze. Dupa boli, wiatr dmucha jak jasna cholera, scenerii Człowieku to ty nie popodziwiasz, bowiem widoczność ograniczona - głównie z powodu zamkniętych z przerażenia oczu...i to uczucie, jakby twoje życie miało już teraz dosięgnąć kresu. Dziwne...nawet bardzo dziwne, bo w towarzystwie Jadzi, to nawet po zejściu z motoru miałam takie swoiste poczucie, jakby śmierć czyhała na mnie tuż za rogiem.
O ile sie nie mylę, to trasa samochodem z Gdyni do Warszawy zajmuje około pięciu godzin, czyż nie? Moja teściowa, natomiast, wykonała ją na swoim Harakiri Ninja w niecałe godzinki dwie. Zatem pytanie do tęgich umysłów, niczym matematyczna łamigłówka: z jaką prędkością jechała Jadzia?
- Kaśka, wiesz co... - przerwała nagle moje rozmyślania - z tego co mi opowiadał mój syn o Tobie, wywnioskowałam, iż jesteś trochę sztywna. Dzisiaj, natomiast, gdy cię poznałam zrozumiałam, iż jesteś drętwa jak najsuchszy dowcip. Dlatego, ruszam Ci na ratunek i chcę Cię choć krztynę rozruszać - wypowiedziała to jednym tchem zacierając dłonie z zadowolenia, a gdy skończyła uśmiechnęła się szeroko i łobuzersko.
Że niby co, przepraszam??? Sztywna??? JAAA???!!! Phi! Gdybym NIE była cenioną, lubianą i powszechnie szanowaną nauczycielką, powiedziałabym, że Jadzia (a raczej francowata Jagucha!) O-CI-PIA-ŁA, a tak powiem tylko taktownie, że musi być nieobliczalna i absurdalna. JA, DRĘTWA??? Seriously?
A kto na panieńskim Moni ululał sie do tego stopnia, że puścił pawia na DJ'a i większość jego sprzętu, co zaowocowało tym, iż w całym klubie siadła muza?
Hmm? No JA!
A kto wziął udział w X-Factor z piosenką Show must go on, i jego wykon znalazł się na miejscu pierwszym listy: KOSMICI PROGRAMU - TOP 10?
Hmm? No JA!
A kto...yyy...a kto...yyy...zdaje się, że to było by chyba na tyle moich szaleńczych wybryków w przeciągu tych trzydziestu lat...

Ale to jeszcze nie koniec. O nie!!! Żmijowata Jadwigo, z pocałowaniem ręki dowiodę Ci tego, jak kozacka potrafi być twoja synowa...

C.D.N


poniedziałek, 27 października 2014

PROSTE WARZYWNE CURRY - finezja smaku! ACH!


Kochani! Dziś proste warzywne curry - ulubione danie (o dziwo!) mojego mięsożernego M. Danie jest pikantne, sycące, i meeega zdrowe;-)
Jednego dnia serwuję je samo, drugiego dnia z ryżem, trzeciego z kaszą, a czwartego...a czwartego jestem wdzięczna, że już się skończyło;-) Pomimo, że bardzo je lubię, pomimo iż jest pyszne - czas na inne rarytasy;-) A co!

Składniki:
ok 1,20 kg warzyw (u mnie 2 ziemniaki, 2 marchewki, papryka czerwona, puszka pomidorów, 6 różyczek kalafiora, 2 średnie cebule, 2 ząbki czosnku, pół szklanki groszku mrożonego, jak jest sezon na fasolkę szparagową, dodaję ją również)
puszka cieciorki gotowanej na parze
1/4 szklanki soczewicy czerwonej, bądź żółtej
1 kopiasta łyżka przyprawy curry (bez glutaminianu sody i innych składników chemicznych ;-) u mnie PRYMAT)
1 łyżeczka pasty curry (opcjonalnie, ale ja dodałam)
1 łyżeczka przyprawy garam masala (opcjonalnie, ale ja dodałam;-)
1 kostka rosołowa warzywna BIO (ja swoje kupuje w Rossmann, na dziale ze zdrową żywnością)
1 szklanka wody
1 puszka mleko kokosowego (może być mała)
sól pieprz

1. Cebulę kroimy w piórka, czosnek przeciskamy przez praskę, podsmażamy je wraz z wszystkimi przyprawami na patelni na odrobinie oliwy bądź oleju rzepakowego.

2. Podsmażoną cebulę z czosnkiem i przyprawami przekładamy do garnka, zalewamy mlekiem kokosowym, dodajemy puszkę pomidorów, paprykę i ziemniaki pokrojone w kostkę, marchewki w półtalarki oraz różyczki kalafiora. Zalewamy 1 szklanką wody. Dodajemy kostkę BIO oraz soczewicę i gotujemy 20 min. na małym ogniu sporadycznie mieszając.

3. 3 minuty przed końcem gotowania wrzucamy mrożony groszek i cieciorkę. Danie powinno być gęste, ale jeżeli jest takowe nazbyt to dodajmy więcej wody i będzie GITES;-)

4. Na koniec kosztujemy i doprawiamy solą i pieprzem i VOILA!

Według mojego M. danie najlepiej smakuje na następny dzień.

Polecam Wam Serdecznie!

Do następnego!


czwartek, 23 października 2014

Zapiekana owsianka z jabłkiem i bananem. MEEEGAAA!!!




Lubicie owsianki? Bo ja nieeee!!! Ale w tej wersji - UWIELBIAM! I to danie musi przynajmniej raz w tygodniu zagościć na naszym stole;-)
Inspiracją stał się dla mnie przepis zaczerpnięty z książki "Przepis na sukces Ewy Chodakowskiej" autorstwa...nikogo innego jak pani Chodakowskiej we własnej osobie;-) By the way, Ewkę kocham megaśnie i razem z nią w wolnych chwilach spalam tkankę tłuszczową;-) Naprawdę jest fajnie, kiedy "trenerka wszystkich Polek" woła do mnie z ekranu telewizora: "Świetnie Ci idzie!!! Suupeer! Tak trzymaj"... podczas gdy ja właśnie postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę;-D
No, ale wracajmy do owsianki. Gwarantuje Wam, że jest cudna, miódna i po prostu ACH!!! Koniecznie musicie ją zrobić w domu;-)

Składniki:

4 łyżki płatków owsianych
1 łyżka otrębów (u mnie orkiszowych, ale dodajcie jakie tam macie pod ręką)
1 jabłko
1 banan
3/4 szklanki mleka 1,5%
1 łyżeczka miodu (u mnie syrop z agawy, bo miód w wysokich temperaturach traci swoje cenne właściwości. Syrop z agawy kupiłam w Rossmann na dziale ze zdrową żywnością)
1 łyżeczka wiórków kokosowych
1/2 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka płatków migdałowych (opcjonalnie)

1. Płatki owsiane i otręby zalewamy gorącym mlekiem i pozwalamy im się zrelaksować przez ok 10 min.

2. Owoce obrać ze skórki, jabłko zetrzeć na grubych oczkach, banana pokroić w półplasterki.

3. Owoce wraz z miodem (bądź z syropem z agawy), cynamonem, wiórkami kokosowymi, płatkami migdałowymi dodajemy to płatków owsianych i dobrze mieszamy.

4. Tak przygotowaną owsiankę przełożyć do naczynia żaroodpornego i zapiekać ok 25 min w temp. 180 C.

VOILA!!! I ten zapach w domu... ACH!!!

Smacznego, Bon Apettit, Enjoy!