wtorek, 21 października 2014

TEŚCIOWA

Zanim zasmakowałam tej przyjemności poznania mojej teściowej (taaa...), wyobrażałam ją sobie jako kobietę niską, szczupłą, dystyngowaną, nienagannie ubraną (oczywiście!), z ustami pomalowanymi wiśniową szminką, na nosie której spoczywały okulary o kształcie idealnych migdałów, a długie jej włosy upięte w perfekcyjny kok (ma się rozumieć!) Co do charakteru, byłam przekonana, że nie będzie wychodzić poza szereg pozostałych teściowych, czyli widziałam oczami duszy kobitkę, najprościej ujmując: wredną, chodzącą alfę i omegę, matkę syna idealnego, czepialską, a nader wszystko matkę dobrej rady... Doszło nawet do tego, iż w wolnej chwili ćwiczyłam asertywność, to znaczy riposty jakimi mogłabym smagać tę matkę idealną:
-...nie mamo, nie będzie gromadki dzieci tuż po ślubie, wszak chce być matką NIEpolką...
-...nie mamo, nasz pies nie będzie nazywał się Reksio, tylko Browar, a kota nie nazwiemy Mruczek, tylko Sznaps...
-...nie mamo, nie będę miała firanek w domu, nie przeszkadza mi, że sąsiedzi przyglądają się jak uprawiam seks z twoim synem...
Kiedy po raz pierwszy poznałam swoją teściową (a było to dokładnie dwa lata, trzy miesiące i dni cztery po ślubie moim i Robaczka) w głowie kołatała mi się jedna myśl, że mój dobry, czuły, wrażliwy, o gołębim sercu, po prostu wspaniały mąż, bankowo, został adoptowany. On musiał być adoptowany! Panie Boże, proszę... niech on będzie adoptowany...
Kiedy po raz pierwszy JĄ poznałam, zrozumiałam, że przez ten długi okres mój wzorowy małżonek wcale celowo (jak mi się wtenczas wydawało) nie odwlekał naszego spotkania, wymyślając coraz to ciekawsze i bardziej absurdalne wymówki:
 - ...no wiesz kochanie, zdaje się, że mama wyjechała na kilkudniowy zlot motocyklistów do Starego Olesna...
- ...mama w tym tygodniu nie da rady...intensywnie przygotowuje się do 65 Amatorskiej Ligii MMA...
- ...na ślub nie zdąży, pojechała na szkolenie survivalowe Mocne Bieszczady...
- Zaraz, zaraz! Chwileczkę! STOP!!! - krzyknęłam chyba o ton za głośno, bo Browar, nasz pudel, zaczął wierzgać niczym młody rumak i nerwowo poszczekiwać - chcesz mi powiedzieć, że twoja matka, Rambo w spódnicy (ma się rozumieć!), nie zjawi się na naszym ślubie, bo wyjeżdża na jakąś tam pożal się Panie Boże szkołę przetrwania?
- Hmm...- widać, że kontemplował moje słowa - w sumie nigdy nie widziałem mojej mamy w spódnicy...
Nie pozostało mi nic innego jak zrobić to co robię najlepiej, czyli wywrócić oczami i prychnąć z niezadowolenia. "... nigdy nie widziałem mojej mamy w spódnicy..." no tak, przecież w tym momencie to było najistotniejsze, prawda?  
Najgorsze w całej tej osobliwej sytuacji, nie było wcale to, że moja przyszła teściowa nie pałała chęcią by mnie poznać, tylko to, że mój oblubieniec traktował te okoliczności niczym status quo. Ot nic się nie stało! Nie będzie jej na naszym ślubie? Eeee, to nic kochanie, JA BĘDĘ! I po części zdawało mi się, że do takich zdarzeń, z jego matką w roli głównej, był poniekąd przyzwyczajony. Ta kobieta coraz bardziej mnie intrygowała. Naprawdę zaczynała być surrealistyczna.
A więc stało się. Ten dzień nadszedł. Ta dam!!! No! No to...
Kiedy po raz pierwszy poznałam moją teściową (w końcu!), byłam przekonana, iż mam do czynienia... z teściem. Miałam przed sobą babochłopa wzrostu około metr osiemdziesiąt, postury wręcz monstrualnej, z mięśniami dwa (BA!) nawet trzy razy większymi niż posiada mój Robaczek, włosy krótkie, ścięte na jeżyka, cera blada bez makijażu (wręcz zdawała się krzyczeć do ciebie: make-up? co to jest make-up?), ubrana jakby to powiedziała teściowa tradycyjna, czyli normalna: "nagannie", znaczy się w luźne spodnie moro, czarne glany, i czarny t-shirt z białym nadrukiem "HAVE A NICE DAY" oraz z dumnym i ostentacyjnym fuck'erem po środku (yyy???).
- Ty musisz być Kasia - powiedziała wyciągając do mnie swoja silną dłoń - Jadzia jestem, więc mów mi po prostu Jadzia - wzruszyła lekko ramionami.
JA-DZIA...Rany Bossskieee! A ja myślałam, że Jadziek już nie ma, że wymarły śmiercią naturalną w jakimś osiemnastym wieku, pewnie, wraz z innymi Babami Jagami, a tu patrz Człowieku, przetrwała taka jedna do dwudziestego pierwszego. Silna Bestia! Ach!
- Bardzo mi miło - bąknęłam, jednocześnie przyglądając się jej tatuażowi na nadgarstku, który deklarował: "JARO MA DURZEGO". Musiała to zauważyć, gdyż zachichotała radośnie i odrzekła:
- Eeee...to był tylko taki zakład z moim byłym, no wiesz... - yyy... chyba jednak nie wiem, bo gdyby nawet Robaczek posiadał penisa sięgającego wierzchołka Kilimandżaro, ja bym sobie tego nie wytatuowała na przegubie, NEVER! - sęk w tym, że Jaro naprawdę miał dużego - pochylając się dyskretnie, szepnęła mi do ucha głosem niebywale niskim.
Czekałam, aż zacznie się śmiać tym swoim gromkim śmiechem, potwierdzając, że był to tylko niewinny, sprośny żarcik zdziwaczałej, starszej pani, Jadzia jednak odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę parkingu, odsłaniając tylnią część swojego nietuzinkowego t-shirtu, który to informował, że "NIE MAM 60 LAT, TYLKO 18 I 42 LATA DOŚWIADCZENIA".
- Młody! Ty wracaj na chatę, a Kaśka jedzie ze mną na małą przejażdżkę - krzyknęła do Robaczka nawet się nie odwracając. Zaskoczyła nas oboje tą, nazwijmy to, "propozycją", wszak mieliśmy inne plany. Wspólna kawka, może kolacja, jakieś spokojne miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać i poznać się bliżej, a także obejrzeć nasze wspaniałe zdjęcia z wesela, na które to Jadźka się łaskawie nie zjawiła...ale dobrzeee...ten temat zostawmy, niech odpoczywa, niech da się zapomnieć, bo ilekroć o tym myślę, ciśnienie skacze mi do 180/110.
- Mamo, tylko proszę cię, nie wystrasz jej! - krzyknął Robaczek do odchodzących pleców swojej rodzicielki - i błagam! Nie wpędźcie się w żadne kłopoty! - dodał troskliwie.
Doprawdy, frapujące zjawisko. Ciekawe, kto tu jest rodzicem, a kto dzieckiem? Hmm?
- Młody! Już robisz w gacie? Rany! WY-LU-ZUJ chłopie! Wracaj na chatę, zrób nam coś do jedzenia, jak wrócimy na pewno będziemy wilczo-głodne! - tym razem się odwróciła, dodała do tego łobuzerski uśmiech i jednym okiem mrugnęła zaczepnie do swojego jedynaka.
Podeszłam do Robaczka, cmoknęłam go w policzek i poszłam w ślad za moją teściową Jadźką.
- Kochanie! Pamiętaj, że nie musisz się na nic godzić! Jeżeli nie masz ochoty na buggykiting, albo MotoCross to po prostu tego nie rób, ok? - krzyknął z nieudawaną nutą niepokoju w głosie.
- Hehe..dobre. Jasne, jasne. Spoko, o mnie się nie martw - pomachałam mojej lepszej połowie i zniknęłam pośród zgiełku samochodów na parkingu.
Miałam nieprzyjemne uczucie w podbrzuszu. Dręczyły mnie pytania, na które nie znałam odpowiedzi: dokąd mnie zabiera? Co będziemy robić? Czy będziemy miały o czym rozmawiać? Czy pojawi sie TA niezręczna cisza, która zabija naturalność relacji międzyludzkiej? Czy mnie polubi? A może Robaczek ma powody, by się o mnie martwić?

Wiedziałam, że teściowa to taki gratisik do małżeństwa, z którym w sumie nie wiadomo co począć, jak się z tym obchodzić, gdzie to umieścić, albo raczej gdzie schować, aby nie przeszkadzało. Jeśli chodzi o mnie to ja za taki gratisik podziękuję. To znaczy, nie dziękuję. Nie chcę, nie potrzebuję!

Wiedziałam, że pierwsze spotkanie z teściową do najłatwiejszych może nie należeć, ale takiego scenariusza wydarzeń się nie spodziewałam...


C.D.N...

6 komentarzy:

  1. Heh świetnie się to czyta, aż jestem ciekawa co było dalej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super!!!! Czekam na (w)ciąg dalszy, bo wciąąąga jak czarna dziura:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne :)
    Opis "tradycyjnej" teściowej to wypisz, wymaluj Mama mojego Taty :D
    Za to Jadźka wymiata na całej linii :)
    Trochę błędów stylistycznych, ale historia wciąga niesamowicie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Gin! W wolnej chwili i jeśli masz ochotę, oczywiście, będę wdzięczna za wskazanie chociaż kilku błędów stylistycznych. Popoprawiam;-) Z góry wieeeelkie dzięki;-)

      Usuń
  4. tego właśnie szukałam dla mnie to cos nowego oby tak dalej!!

    OdpowiedzUsuń